czwartek, 4 października 2012

Blog - archiwum - maj 2012 r.


24 maja 2012
 
Drodzy "Onetowcy", szkoda, że przez tyle czasu nie możecie poradzić sobie z awarią. Zdejmijcie mi z bloga ten bezczelny tekst, że AWARIA NAPRAWIONA, bo to wierutne kłamstwo. Nadal są problemy z odnalezieniem bloga, bo wyskakuje komunikat, że blog nie istnieje albo nie można wstawić komentarzy i z notkami jest problem - cierpliwość ma swoje granice. Moja granica jest już tuż tuż i chyba się stąd wyprowadzę.
Jeśli faktycznie podejmę taka decyzję, to dla zainteresowanych wkleję tu link do nowego bloga.


 
Lidia_G
1 komentarz

17 maja 2012
Nie wiem czy słowo "budowlanka" lepiej pasuje do funkcji, jaka mi ostatnio przypadła w udziale od życia, czy też do budy - domu, którego dotyczy... :)
Przyjmijmy, że chodzi o jedno i o drugie. 
Odkąd moje potomstwo zwalczyło swoje ospy (bo jak tu wiadomo, każda miała własną, żeby było sprawiedliwie i terminy się nie zbiegały, coby się matczyną uwagą i troską dzieci nie musiały dzielić) i odkąd ja zwalczyłam dzielnie majówkowy najazd gości, przyszedł "piękny" czas na szaleństwo budowlane.
Gwoli wyjaśnienia, ten stan trwa u nas już od jakichś dwóch lat, ale ostatnio z racji finiszu, amok przybrał na intensywności. O ile wcześniej miał okazję jaśnieć na tle budowy niczym gwiazda zaranna na niebie, mój mąż, bo to on głównie trudził się załatwianiem rur i drutów (bo cement i bloczki to już ja :D), o tyle teraz zaszczyty zaczynają mnie przypadać. Tak mnie porwał ten szał, że nieraz w przypływie rozpaczy mam ochotę rwać włosy z głowy, gdy pojawiają się trudności i progi - finansowe przodują tej wiosny :D
Jeszcze nie odetchnę po ryciu internetu w poszukiwaniu sanitariatów i innych gównopodobnych, a już chłopaki z budowy pokrzykują: geeeebeeeeriiityyy! Baaateeerieee wannooowe z dłuuugąą wyyyleeeewkąąą! itd. itp. A te pioruńskie baterie wannowe z długa wylewką kosztują, bagatela, 3 koła, albo 11.000.... :D ...i ze złota nie są...! I tak się miotam pomiędzy atrakcyjną ceną, a jakością i tym, żeby towar był robiony przez kogoś innego, niż przez małe żółte rączki...
Ktoś mądrze powiedział, że wykończeniówka wykańcza i wiedział co mówi, bo ten etap to mordęga dla portfela i nerwów. 
Żeby nie było, że tylko jęczę, wspomnieć należy, że są i wielkie pozytywy:
pierwsze primo, to świetna szkoła życia -  można poznać swoje możliwości - ile organizm jeszcze zniesie - przysięgam, nie trzeba płacić strasznej kasy za kursy survivalowe - to hardcore sam w sobie! :D I mówię tu z ręką na sercu, że to naprawdę niezła nauka. Można się wiele o sobie samemu i o życiu nauczyć, zwłaszcza, gdy się jest starym dzieckiem trzymanym za młodu przez rodziców w cieplarnianych warunkach.
Drugie primo jest takie, że można się nieźle dowartościować jeśli chodzi o umiejętności zarabiania kasy.
My z mężem na ten przykład dwa dni temu gdy zliczyliśmy ile potrzebujemy jeszcze, żeby wykończyć dom, po chwili przerażenia i zwątpienia, zarobiliśmy w ciągu godziny ponad 30 tys.!!! Lepiej niż prezes niejednego banku, bo oni zarabiają na godzinę trochę mniej! :) :) Wyglądało to tak, że po pierwszym omdleniu z wrażenia zaczęliśmy ciąć koszty i odraczać pewne wydatki, np. schody obłożymy drewnem zza kilka miesięcy, balustrada wokół tarasu nad garażem na razie będzie najtańsza, a w przyszłym roku wymienimy... itd... Naskładało się tego trochę i 30 kafli w 60 minut mamy! :D Niestety, całej potrzebnej sumy nie da się tak zredukować, ale dobre i tyle! :D
Kolejny pozytyw to to, że człowiek dochodzi do doskonałości w umiejętności cieszenia się z drobiazgów. Pamiętam gdy z siedem lat temu patrzyłam na przyjaciół jak na kosmitów gdy podekscytowani  pokazywali nam zdjęcia, na których hasali po jakichś krzaczorach! To była ich świeżo nabyta działka budowlana. W duchu pukałam się w czoło - i żeby było jasne, nigdy nie byłam jakąś malkontentką, po prostu nie czułam TAKIEJ, a raczej TEJ radości... Rozumiałam, że tak można, ale trochę mnie to dziwiło, że aż tak. :) Parę lat później, sama niczym rącza sarenka brykałam po naszym kawałku świata - z dzikim kwikiem radości (wiem, że kwik do sarenki nie pasuje, ale co tam - powiedzmy, że byłam jak hybryda sarenkowo-prosiaczkowa :D) 
Cieszyć potrafi każdy wbity gwóźdź, każda przesunięta deska i każda garść ziemi ogrodowej, a potem byle wiecheć, który w niej urośnie zdobywa rangę cząstki Ogrodów Semiramidy... :D (a ja wtedy niby ta Semiramida -będę się przechadzać i omdlewać wśród zapachów kwietnego ziela...:D) 
Nie wspomnę tu o radości dzieci, które ubóstwiają tarzać się w piachu, ziemi i innych takich. Odkąd zrobiło się ciepło na dworze, mam non stop piaskownicę w łazience - nawet jak rozbiorę te moje małe brudasy w wannie, żeby nie napiaszczyć w mieszkaniu, to i tak drobinki piasku jeszcze gdzieś z kieszeni powypadają - pod stopami więc istna plaża, a odkurzacza to się nawet nie opłaca chować, bo bez przerwy jest w użyciu... itd....

Temat budowlany przyszedł mi dziś do głowy z tej racji, że ostatnio mi z niej nie wychodzi, a wcisnął się do bloga, bo od rana biegałam w poszukiwaniu grzejników łazienkowych i siadłam do kompa pełna wrażeń murarsko-wnętrzarskich. Oby mi się tylko udało zachować, jak do tej pory, w miarę zdrową równowagę i nie zaprzedać duszy budowlanemu diabłu, który nie przewiduje czasu na czytanie, bywanie i zabawy z dziećmi. HOWK!  hehe 
   
Lidia_G
4 komentarze

14 maja 2012
Trochę się tu zachwaściło przez czas, gdy pańskie oko, konia, a raczej bloga nie tuczyło. Jestem, jestem, tylko mi się tu wchodzić nie chciało, gdy blog znowu fikał i nie dało się nic na nim robić. Sprawdzę sobie czy już jest OK, a jeśli nie, to za namową mojego Pana Męża przeniosę manatki na jakiś inny portal blogowy, bo czemu się męczyć dla przyjemności...?
W majowy weekend byli goście, goście i jeszcze raz goście. Było fajnie, ale "zalatanie". Lubie taki kołowrotek, lecz wszystko wtedy stoi na głowie. Pozytywny jazgot i zamieszanie przez 14-16 godz. na dobę. :) Po tygodniu takiego życia jednak zaczynam rozumieć co ma na myśli babcia mojego męża mówiąc: z gości 2 radości: jak przyjeżdżają i jak wyjeżdżają" - może coś w tym jest...? :)
Czas po majówce to niezła jazda budowlana: załatwianie kibelków (nie, nie różowych w kaształcie kwiatu lotosu :D), umywalek, stelaży, wanien itp. itd. Do tego przewałki z panem, który wziął sobie bez pytania część naszej ziemi ogrodowej, którą kupiliśmy... Cała masa różnych drobiazgów i niedrobiazgów. Prace się rozkręcają - mam nadzieję, że wszystko będzie szło gładko i bez przestojów. 
Nie chce mi się wszystkiego szczegółowo opisywać, bo zbyt dużo tego. Następne wpisy będą już, mam nadzieję, ciekawsze. 

Na okrasę dzisiejszej notki, napiszę tylko jaką mam małą panią doktor nauk medycznych w domu. Moje niespełna pięcioletnie dziecko wczoraj rano przyszło do mnie i powiedziało (tu będzie wierny cytat): Mamuniu, wiesz, że  nie można skakać z wysoka? Taki pan skoczył, rozerwał sobie układ nerwowy i teraz nie chodzi, bo mu nogi nie działają". Myślałam, że nie dotrwam do końca tego wykładu z poważną miną. Gdybym się roześmiała, L. obraziłaby się na mnie, bo nienawidzi, gdy ktoś się z niej śmieje, więc nieraz strasznie musimy kryć się ze swoimi reakcjami na jej wywody, które wygłasza super poważnym tonem. Wszystko zapisałam jednak na kartce, żeby móc zacytować mężowi. Wytłumaczyłam też dziecku co to rdzeń kręgowy i powiedziałam, że ma rację z tym skakaniem - była z siebie taka dumna, jak szczeniaczek, który właśnie zrobił piękną kupkę na środku dywanu!  hehe 

Lidia_G
2 komentarze

04 maja 2012
Kurza twarz! Znowu coś jest nie tak z blogiem - nie zapisało mi postu, wywala mnie z bloga! Podobno awaria naprawiona!!! Guzik prawda - znowu coś się dzieje! Niech "onetowcy" nie piszą, że jest OK, gdy znowu nie jest!
Ciekawe czy to mi wejdzie od razu...
Lidia_G
2 komentarze
Weekendujemy się majówkowo, więc nie mam czasu na dłuższy post. Mamy gości. Gdy wszystko stanie znowu na nogach, a nie na głowie, będzie nowy post. Wydarzeń nazbierało się sporo, ale trzeba mieć trochę czasu, żeby poskładać to w jakąś blogowa notkę - zrobię to po weekendzie. :)
Lidia_G
skomentuj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz