poniedziałek, 11 marca 2013

Sąsiadka

Zainspirowana komentarzem od Grzesznej, który dostałam na maila, postanowiłam opisać dziś  sąsiadkę, która mieszkała na przeciwko moich rodziców.
Babcia S. była nie do podrobienia! 
Mówi się, że najlepszym stróżem jest zaufany sąsiad i to prawda, a babcia S. szła jeszcze dalej - standardem było, że gdy tylko jakaś "obca gęba" pojawiała się na naszej wycieraczce, zaraz skrzypiały drzwi i padało pytanie: "Pan w jakiej sprawie?".  I musiał się taki tłumaczyć! Nie daj Bóg, żeby zaczął plątać się w zeznaniach, bo zaraz zaczynała między wierszami straszyć zięciem, ze zaraz go zawoła i o coś tam zapyta - nikt z obcych jednak nie wiedział, że ów postawny i groźny zięć, robiący za rottweilera miał 1,50 m  w kapeluszu i ważył ze 40 kilo, a żeby go znaleźć, trzeba było rewizję w portkach przeprowadzać. :)

Baaa, babcia S. nie poprzestawała na przepytywaniu obcych - nas też zawsze "haltowała" w drzwiach, gdy widziała, że kroi się "grubsze" wyjście.
Mistrzostwo świata zdobyła, gdy ochrzaniła moją mamę za zaniechanie.
Rodzicielka wróciła z pracy i pocałowała klamkę - pech chciał, że zapomniała kluczy i nijak nie mogła wejść do chałupy. Pyta więc babcię S. wietrzącą cycki w oknie: "Pani S., nie widziała pani M.?" (M. to mój tata)
Babcia S. usilnie próbująca utrzymać minę pokerzysty, podczas gdy rozpierało ja szczęście, że została zapytana o tak ważną rzecz (już wtedy kobita wiedziała, że informacja to najcenniejszy towar! :D):
"A widziałam, widziałam, wsiadł na rower i pojechał - chyba wezwali go do pracy, ale tego to ja na 100% nie wiem. SAMIŚCIE SĄ PAŃSTWO SOBIE WINNI, BO JAK BYŚCIE MI MÓWILI GDZIE IDZIECIE, CZY JEDZIECIE, TO JA BYM SIĘ NIE MUSIAŁA TEGO POTEM DOMYŚLAĆ!" *
Mama zebrawszy opierdol, z podkulonym ogonem usiadła na ławeczce i karnie czekała na niesubordynowanego małżonka, który śmiał nie opowiedzieć się babci przed wyjazdem. :)

Babcia S. - sytuacja nr 2:

Jeszcze didaskalia: "uny" - córka i zięć mieszkający z babcią S. :)

Przyjechał na osiedle facet handlujący mlekiem prosto od krowy. Babcia swoim zwyczajem suszy biust na parapecie. Pan pyta: "A pani nie chce świeżego mleka?"
Babcia: "Nie panie, bo my też kupujemy takie mleko od gospodarza." 
Pan: "A po ile kupujecie?" (cena)
Babcia: "A po litrze, panie, po litrze!"
Pan: "Ale po ile płacicie?"
Babcia: "Aaa, nie wiem panie, bo to uny biorom, to i uny płacom"
Myślałam, że pierdolnę na zawał, gdy słuchałam tego dialogu. Babcia tłumaczyła, a my z ojcem tarzaliśmy się w kuchni ze śmiechu (uroki mieszkania na parterze - życie z ulicy wchodzi nam do domu - proszone lub nie - nie ma znaczenia. :) )

Takich sytuacji były dziesiątki, jeśli nie setki, ale myślę, że na dziś wystarczy. Babcia S. pewnie jeszcze wróci za jakiś czas na mojego bloga - tak na deser. :)





* Cytat jest wierny - nie sposób zapomnieć "samiście są państwo..." babci S. :)

Dziwka czy co...?

Zastanawiam się jakież to konsekwencje będzie dla mnie miało dzisiejsze spotkanie mojego małżonka z sąsiadem - bardzo sympatycznym facetem, a jednocześnie synem całkiem aktywnej, nazwijmy to, "pani lubiącej ploteczki przeróżnej maści."

Zaczęło się od tego, że pan monsz wyskoczył po kilka rzeczy do sklepu.
Ponieważ wczoraj nie zabrałam z auta wszystkich swoich rzeczy, poprosiłam, by mi je przy okazji przytargał. Wśród owych rzeczy, które dały się upchnąć w reklamówce był także ogromniasty wypchany dokumentami segregator, który nijak wcisnąć do torby się nie dał - a co! :)
Dodać tu muszę, że z racji różnych przyjemnych i mniej przyjemnych zajęć, obecnie na tapecie mam wszelkiej maści patologie społeczne, a zwłaszcza patologie seksualne. W wyżej wspomnianym segregatorze były właśnie dokumenty dotyczące tych arcyciekawych zjawisk, a segregator gabaryty miał naprawdę słuszne i grzbiet szeeeeroooki.

No i dochodzimy do meritum:
wchodzi mąż do domu ze wszystkimi tobołami i śmieje się jak dziki - sam do siebie pokwikuje. Pytam go więc z czego się tak cieszy - żebyśmy grali w lotto, to podejrzewałabym, że los nam sprawił miłą niespodziankę, a tak...?
Ten mi na to, że spotkał sąsiada i zatrzymali się na kilka słów przed klatką schodową.
Sąsiad omiótł A. spojrzeniem, które spoczęło na segregatorze i zapytał "Co, robotę do domu niesiesz?" Mąż mu na to " Niee, to Lidii", a ten popatrzył na niego dziwnym wzrokiem, mruknął coś na pożegnanie i poszedł.
A. nie wiedział o co chodzi, ale gdy po chwili, już na schodach, zerknął na segregator, wszystko zrozumiał, bo na grzbiecie tegoż czerwonymi drukowanymi wołami wykaligrafowane jest PROSTYTUCJA.
Nic dodać, nic ująć! :) :) :)

Żeby przybliżyć sylwetkę mamusi naszego sąsiada - też zresztą naszą sąsiadkę, napiszę króciutko, jak to dwie doby po urodzeniu naszej starszej córeczki mieliśmy dowieźć ją na pobranie krwi do szpitala.
Kto rodził dzieci, ten wie, że pozycja siedząca tuż po porodzie nie należy do ulubionych, a zwłaszcza w aucie.
Żeby sobie "zrobić lepiej" jeździłam na dziecięcym dmuchanym kółku do pływania - kółko było dziecięce, nieduże i kolorowe. Akurat wychodziliśmy z klatki schodowej do auta - mąż z noworodkiem w foteliku, a ja z moim kółkiem pod pachą, gdy natknęliśmy się na panią sąsiadkę. 
Za kilka dni nasi przyjaciele  pytali nas czy córeczka chodzi na zajęcia "Bąbelki pływają", bo  sąsiadka oburzona opowiadała im, że nam to już do reszty odbiło, bo dwudniowe dziecko na basen wozimy! :) :) :)

Ciekawe jakież teraz wieści do mnie dotrą na temat moich poczynań...? :) 
Wreszcie wyjdzie na jaw, że pracuję nockami... :)