poniedziałek, 11 marca 2013

Dziwka czy co...?

Zastanawiam się jakież to konsekwencje będzie dla mnie miało dzisiejsze spotkanie mojego małżonka z sąsiadem - bardzo sympatycznym facetem, a jednocześnie synem całkiem aktywnej, nazwijmy to, "pani lubiącej ploteczki przeróżnej maści."

Zaczęło się od tego, że pan monsz wyskoczył po kilka rzeczy do sklepu.
Ponieważ wczoraj nie zabrałam z auta wszystkich swoich rzeczy, poprosiłam, by mi je przy okazji przytargał. Wśród owych rzeczy, które dały się upchnąć w reklamówce był także ogromniasty wypchany dokumentami segregator, który nijak wcisnąć do torby się nie dał - a co! :)
Dodać tu muszę, że z racji różnych przyjemnych i mniej przyjemnych zajęć, obecnie na tapecie mam wszelkiej maści patologie społeczne, a zwłaszcza patologie seksualne. W wyżej wspomnianym segregatorze były właśnie dokumenty dotyczące tych arcyciekawych zjawisk, a segregator gabaryty miał naprawdę słuszne i grzbiet szeeeeroooki.

No i dochodzimy do meritum:
wchodzi mąż do domu ze wszystkimi tobołami i śmieje się jak dziki - sam do siebie pokwikuje. Pytam go więc z czego się tak cieszy - żebyśmy grali w lotto, to podejrzewałabym, że los nam sprawił miłą niespodziankę, a tak...?
Ten mi na to, że spotkał sąsiada i zatrzymali się na kilka słów przed klatką schodową.
Sąsiad omiótł A. spojrzeniem, które spoczęło na segregatorze i zapytał "Co, robotę do domu niesiesz?" Mąż mu na to " Niee, to Lidii", a ten popatrzył na niego dziwnym wzrokiem, mruknął coś na pożegnanie i poszedł.
A. nie wiedział o co chodzi, ale gdy po chwili, już na schodach, zerknął na segregator, wszystko zrozumiał, bo na grzbiecie tegoż czerwonymi drukowanymi wołami wykaligrafowane jest PROSTYTUCJA.
Nic dodać, nic ująć! :) :) :)

Żeby przybliżyć sylwetkę mamusi naszego sąsiada - też zresztą naszą sąsiadkę, napiszę króciutko, jak to dwie doby po urodzeniu naszej starszej córeczki mieliśmy dowieźć ją na pobranie krwi do szpitala.
Kto rodził dzieci, ten wie, że pozycja siedząca tuż po porodzie nie należy do ulubionych, a zwłaszcza w aucie.
Żeby sobie "zrobić lepiej" jeździłam na dziecięcym dmuchanym kółku do pływania - kółko było dziecięce, nieduże i kolorowe. Akurat wychodziliśmy z klatki schodowej do auta - mąż z noworodkiem w foteliku, a ja z moim kółkiem pod pachą, gdy natknęliśmy się na panią sąsiadkę. 
Za kilka dni nasi przyjaciele  pytali nas czy córeczka chodzi na zajęcia "Bąbelki pływają", bo  sąsiadka oburzona opowiadała im, że nam to już do reszty odbiło, bo dwudniowe dziecko na basen wozimy! :) :) :)

Ciekawe jakież teraz wieści do mnie dotrą na temat moich poczynań...? :) 
Wreszcie wyjdzie na jaw, że pracuję nockami... :)

4 komentarze:

  1. Pozdrowienia dla ciekawskiej wieści sąsiadki!!!!!
    Lidko! Serdeczności dla Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Dorotko, nawet ją mogę ucałować na schodach w obydwa policzki :)))
    Miłego dnia

    OdpowiedzUsuń
  3. doskonale wiem, o czym mówisz. zarówno o dociekliwych sąsiadach, jak i kółku bez którego nie wychodziłam z domu po porodzie :)
    pozdrawiam
    ssHaDee

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ssHaDee, fajnie Cię tu widzieć :)
      Co do kółka, to dziewczyny, które rodziły naturalnie możemy podzielić na te, które uważały przez pewien czas kółko za swojego najlepszego przyjaciela, i te, które nie wiedziały o tym, że mogą takiego przyjaciela mieć - efekt tego taki, że po prostu bolały je tyłki. :)))
      Pozdrowionka

      Usuń