niedziela, 16 grudnia 2012

Życzenia



Wszystkim moich przyjaciołom i wiernym, cierpliwym blogowym kibicom pragnę złożyć serdeczne życzenia. Niech Wasze święta będą magiczne, cudowne i spokojne, a najlepiej takie sielskie jak na powyższym obrazku. :)

 Życzę Wam spełnienia marzeń, radości i uśmiechu - nie tylko od święta, ale każdego dnia w nadchodzącym roku. 

Przedświątecznie i nie tylko


Idą święta wielkimi krokami. Jak co roku walnęłam się w obliczeniach i jak zwykle zabrakło mi tygodnia - nie wiem jak to jest, ale każdego roku scenariusz jest podobny - początek grudnia ciągnie się dla mnie aż do połowy miesiąca, a potem, cholera, nie wiadomo skąd nadchodzą święta, AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Czasami zastanawiam się czy to nie jest jakaś skaza na umyśle :), no bo (to przypadek sprzed paru dni) jak tu wytłumaczyć fakt, że człowiek mający komputer za swoje jedyne narzędzie pracy, zapomina go do tej pracy wziąć? A jak wytłumaczyć fakt drugi, że ten sam człowiek zorientowawszy się, że komputera nie zabrał postanawia udać się po niego do domu, po czym do tego domu wchodzi, myje ręce w łazience i wychodzi na klatkę schodową BEZ KOMPUTERA? Ten człowiek to ja, a ten komputer, to mój komputer! 
W dalszej części opowieści, na człowieka wkładającego klucz do zamka spływa jednak odrobina zdrowego rozsądku lub też jak kto woli, rozstępują się tumany mgły zapomnienia i w efekcie człowiek wraca do domu po sprzęt! Alleluja! Gdyby się bowiem zdarzyło, że człowiek po umyciu rąk wielce zadowolony z wypełnienia misji zjawił się w pracy ponownie bez kompa, naraziłby siebie lub otoczenie na niemiłe konsekwencje, mianowicie: albo naraziłby się na zawał ze złości na siebie, albo na wielotygodniowy śmiech męża i szukanie blond odrostów na swojej głowie przez męża owego, albo też mogłoby to grozić zawałem męża po tym, jak natchnęłaby go myśl, że oto kilka lat temu poślubił wariatkę (Bóg jeden wie i sam mąż czy już taka myśl mu nie zaświtała, a jeśli - to ile razy… :D)
Czasem sądzę, że to ani chybi to wina pogody albo migreny, która gdy tylko ją mam, zmienia fazę z kurewskiej na pioruńską po dwóch silnych prochach. Wychodzi więc na to, że może należałoby łeb uciąć, to pomyłek w życiu mniej by się zdarzało, tylko czy otoczenie byłoby takie szczęśliwe jak teraz, gdy systematycznie przysparzam mu powodów radości…? Tego się pewnie nie dowiem, ale wolę tkwić w przeświadczeniu, że zdecydowanie NIE. 

Wracając jednak od tematu świąt, w czwartek gdy po przebudzeniu zobaczyłam piękne słońce za oknem i okropny brud na tychże oknach, trafił mnie szlag i jednocześnie spłynęła na mnie wena (czy są możliwe te dwa stany jednocześnie? :)), żeby te okna umyć. Ponieważ ta ona jedna wena, nie pojawia się zbyt często, postanowiłam skrzętnie wykorzystać jej obecność i nie zwracając uwagi na przymrozek, pielęgnować aż do ostatniego okienka. Rzuciłam się więc na szmaty, płyny i inne gałgany. Najpierw postanowiłam umyć okna tylko wewnątrz, ale natchnienie, okazało się głębsze i silniejsze niż sądziłam i  efekt jest taki, że wszystkie "patrzadła" lśnią od zewnątrz i od środka. 
Od poniedziałku niczym czołg zamierzam jechać i tępić bezlitośnie każdy kłaczek kurzu i każdą plamkę, bo mimo, że nigdy nie byłam zboczona na punkcie porządków i ścierki nie determinowały mojej egzystencji, to nie umiem poczuć się "klimatycznie i świątecznie" w niedomytych wnętrzach. Chyba w zemście za to, że wolę czytać i imprezować zamiast jeździć na szmacie, moja natura chociaż kilka razy do roku popycha mnie do szczotek i ścierek. :) 

Plany mam bardzo ambitne, bo jeszcze w tak zwanym międzyczasie (ciekawe swoją drogą co to takiego ten międzyczas? :)) przeobrażając się w Mikołaja, zaopatrzyć swój prezentowy wór po brzegi, uzupełniając braki, żeby nikt pod choinką nie miał warzonej miny.

Kolejna dygresja:
"Międzyczas" przypomniał mi moją wczorajszą rozmowę z młodszą córeczką, która oglądała reklamę Hotelu Wierchomla. Młoda myśląc, że hotel ma właściciela, zapytała mnie "kto to jest ten Wierchoml" :)
A skoro już przy jej perełkach językowych jestem, to opowiem jeszcze kilka sytuacji, tylko z ubiegłego tygodnia:
Mała napisała list do Mikołaja – uśmiałam się po pachy, bo po polsku błąd za błędem  - wielbłądy wręcz, a kurde HIGH po angielsku super napisane! Pełna nazwa lalki, którą zażyczyło sobie moje dziecko brzmiała i tu wierny cytat: Lalka MOŁSTER HIGH.

Parę dni temu Starsza zapytała tatusia co to jest kod pocztowy, na to Młodsza „Ja powiem! Ja powiem!” no i objaśniła siostrze „to taki mały kotek co rrrroznosi listy” – patrząc na to, jaka była z siebie zadowolona – mało się nie podusiliśmy ze śmiechu.
Poza tym dziecko zapytało, czy mamy jakiegoś „kolegę INDIANA, bo moglibyśmy wtedy pojechać do Amerrryki do niego w odwiedziny i zobaczyć czy mieszkają w wigwamach i nadal zabijają Polaków” :)
To nie koniec planów podróżowych, bo już następnego dnia zapytała „czy mielibyśmy ochotę pojechać z nią kiedyś do WARZYNGTONU do tego ciemnego prezydenta, co go niedawno wybrali” – nie wierzyłam własnym uszom! Te jej odstające kapluski czasem pracują podwójnie – nawet wiadomości polityczne wyłapują.
Starsza mądralina natomiast od Mikołaja chciałaby między innymi dostać Lego Friends STADLINA koni. :) Jak to miło i jednocześnie dziwnie, gdy ona przekręci jakiś wyraz, bo przecież non stop tresuje Małą, gdy ta strzeli jakiegoś babola, a to proszę - czasem się zdarzy. :)
Chyba za pomysłowość i za rozumki Mikołaj je wynagrodzi...

Jeszcze wspomnę o imprezie, na której byliśmy w ubiegły weekend.
Wybieraliśmy się do kina, gdy zadzwonił przyjaciel mojego męża i zaprosił nas do siebie, mówiąc, że ma ochotę po prostu się napić wódki. :) Ponieważ zawsze stawiamy relacje z bliskimi ponad inne przygody, zamówiliśmy taksówkę i zamiast w kinie, wylądowaliśmy w domu znajomych.
Spotkanie kameralne, jak rzadko, bo było nas tylko 4 dorosłych. Zabawa była jednak taka, że turlaliśmy się ze śmiechu. Alkoholu było sporo, a i dzień do picia jakiś wręcz genialny, bo ja z moją głową dziecka wręcz, wypiłam tyle drinków, ile jeszcze mi się nie zdarzyło - innego dnia pewnie już leżałabym pod stołem. :)
W połowie imprezy chłopaki, żeby dodać sobie energii, rozebrali się do majtek, założyli czapki i szaliki, po czym boso wybiegli na śnieg i zaczęli robić sobie ścieżkę zdrowia w ogrodzie. Latali tak dookoła domu w samych gaciach, a w domu, przez szybę dopingowały ich nasze cztery córki też oczywiście porozbierane do majtek, bo skoro tatusiowie mogą, to znaczy, że one też. :) Po powrocie sportowców, nastąpił imprezy ciąg dalszy - taka przedświąteczna zaprawa - żeby nie było, że te fragment nie ma żadnego związku ze świętami... :)   

No, chyba taką długą notką trochę się zrehabilitowałam za tę długą przerwę w pisaniu...?
Na dziś wystarczy....
CDN...