Od poniedziałku się zaczęło: po przyjeździe do naszego
nowego biura, które na kilka tygodni przenieśliśmy do nowego domu poczułam
nieprzyjemną woń – zalatywało jakąś zgnilizną, może padliną… Pooglądałam
podeszwy swoich butów myśląc, że wdepnęłam w psią niespodziankę, a nie
wykrywszy na sobie źródła owego zapaszku, przestałam sobie zaprzątać tym głowę.
(Na wszelki wypadek jeszcze kilka razy w ciągu dnia dyskretnie zaglądałam pod
buty… J)
Po pracy, pojechałam po dziecko do przedszkola i po wyjściu
z auta ze zdziwieniem odkryłam, że koło przedszkola tez to czuć… ki diabeł…?
Mąż zauważył, że smród czuć w różnych miejscach w mieście.
Następnego dnia było to samo. Zaczęliśmy już podejrzewać, że albo ktoś założył
w okolicy ubojnię, albo nielegalnie pozbył się jakichś odpadów. We wtorek
rąbało jeszcze gorzej, ale wsadzając dziecko do auta zauważyłam, że świat
bardziej śmierdzi z prawej strony samochodu. J
Przyszło mi do głowy, że może jednak nie
śmierdzi w całym mieście, tylko może my smród wozimy ze sobą…? Jak ogon za kometą, tak fetor podążał a nami
po całym mieście! Doszliśmy z A. do wniosku, że na bank jakaś mysz wlazła pod
nadkole i tam dokonała żywota rozsiewając przy tym nieziemski aromat, żeby
potomni o niej zbyt szybko nie zapomnieli.
W czwartek teść zaprowadził nasze auto do warsztatu swojego
kolegi. Wrócił niewyraźny – blady jakiś i dziwnie uśmiechnięty… Ten dziwny uśmiech to było niedowierzanie –
jak mu się wymalowało na twarzy w warsztacie, to zostało mu jeszcze na ponad
godzinę, a to dlatego, że po podniesieniu auta, okazało się, że pod maską
woziliśmy KOTA!!! Wlazł pacan pod
obudowę silnika – zimne wieczory, a tu ciepło biło od świeżo zaparkowanego
auta, to się chciał ogrzać… Nie chcę się
wdawać w szczegóły dotyczące nowych form życia, które pojawiły się pod maską w
pakiecie z tym kotem, ale Bóg mi świadkiem, że już dwa dni nie mogę jeść, bo mi się wszystko w trąbkę zwija – jeszcze tydzień
tego obrzydzenia i będę miała luz w ciuchach… - jedyna jaśniejsza strona tej TFU!-przygody.
O matuuuuuluuuu !
OdpowiedzUsuńBiedne kocisko. :(
Fajny ten Twoj nowy blog! Buziaki :)
Hejka, Grzeszna... :) Dzięki za ciepłe słówko. Twój też jest fajny - zresztą Ty o tym dobrze wiesz...
UsuńTo jestem! Melduję się!
OdpowiedzUsuńCześć, Dorotko :)
OdpowiedzUsuńMiło Cię gościć. Jak Ty jesteś, to zaraz cieplej się tu robi.
Pozdrowionka :)